Czego powinien obawiać się architekt korporacyjny?

Kategoria II

Zacząłem zastanawiać się, jaki może być najgorszy koszmar architekta korporacyjnego. Wydaje się, że sytuacja staje się dla niego nieciekawa, kiedy zaczyna być odbierany przez ludzi z biznesu (a czasami nawet i z IT) jako “przybysz z obcej planety” – czyli krótko mówiąc ufoludek. Departamenty biznesowe mówią o robieniu biznesu, zwrocie z inwestycji, dostarczaniu wartości dla interesariuszy, a architekt korporacyjny zaczyna snuć swoje wywody nt. jakichś pryncypiów, modeli architektonicznych, artefaktów, dobroci architektonicznej, długu technologicznego… U części decydentów zaczyna się zapalać wówczas ostrzegawcze światełko – “i my temu facetowi co miesiąc płacimy?”.  

Wydaje się, że problemem jest język którym posługują się architekci. On w żaden sposób nie przemawia do decydentów. Po pierwsze jest dosyć hermetyczny, po drugie charakteryzuje się wysokim poziomem abstrakcji. Dodatkowo, korzyści które płyną z zastosowania podejścia architektonicznego są odroczone w czasie, a wydatki na tzw. “pomysły architektoniczne” organizacja ponosi tu i teraz. Więc tylko bardzo świadomi decydenci są do końca o tym przekonani.

Jaki z tego wniosek? Aby architekt mógł przekonać do siebie organizację musi zacząć posługiwać się terminami zrozumiałymi dla biznesu. I niestety, same modele (nawet w ArchiMate) to za mało. Za wszystkim musi stać “excel” – bo to ciągle w największym stopniu przemawia do decydentów.