Czy już pora wymyślić od nowa architekturę korporacyjną?

Kategoria II

Z czym większości osób kojarzy się architektura korporacyjna? Z modelami. Z bardzo dużą ilością modeli. Czy z czymś jeszcze? Tak – z osobami, które pełnią funkcje architektów korporacyjnych i tworzą te modele :). Ale czy tak powinno być? Moja wątpliwość bierze się stąd, że biznes nie widzi żadnej wartości w tworzeniu tych modeli i płaceniu ludziom, którzy pełnią rolę architektów (korporacyjnych). Często wręcz architekci kojarzą się z “policją architektoniczną”, która zamiast pomóc – pilnuje bezsensownych (z punktu widzenia biznesu) standardów, zasad, pryncypiów.

Czy to znaczy, że biznes nie chce, aby organizacja w której pracuje miała złą architekturę? Nie, on po prostu nie rozumie tych modeli. I po części się ich boi – bo może się okazać, że jego genialne pomysły przedstawione w świetnej prezentacji w PowerPoincie, przeniesione na poziom modeli są niespójne, niekompletne, nierealizowalne – a wówczas ktoś krzyknie – “król” [tj. biznes] jest nagi.

Jaki płynie z tego wniosek? Architektura korporacyjna nie powinna być utożsamiana z formalnym opisem organizacji (jak to definiuje TOGAF) i nie powinna być tak “sprzedawana” wewnątrz organizacji.

Jeżeli nie tak – to w jaki inny sposób? W tym miejscu należy koniecznie odwołać się do “ojca” koncepcji architektury korporacyjnej – czyli J. Zachmana. Uważa on, że architektura korporacyjna pomaga rozwiązywać problemy organizacji w iteracyjny i przyrostowy sposób. Przedstawiciele  firmy iCMG idą wręcz dalej – nazywają oni architekturę korporacyjną dyscypliną naukową zajmującą się tworzeniem, działaniem i rozwojem organizacji.

Oczywiście, ani J. Zachman ani iCMG nie negują całkowicie roli modeli, symulacji, analizy luk, analizy what-if – czyli tego wszystkiego, z czym do tej pory kojarzyła się architektura korporacyjna. Ale zmienia się punkt ciężkości – z celu samego w sobie, jakim było tworzenie modeli, zaczyna być to działaniem pomocniczym. Modele te są jak promienie rentgenowskie – prześwietlają organizację w celu poszukiwania dysfunkcji. Co więcej modele te powinny dotyczyć tylko fundamentalnych kwestii (elementów) z punktu widzenia funkcjonowania organizacji. Będzie ich więc stosunkowo niedużo i koszty ich opracowania będą dużo niższe, niż przy klasycznym podejściu do architektury korporacyjnej.

Zastanawiam się, czy architektów korporacyjnych nie można porównywać do lekarzy organizacji, a narzędzia którymi oni (tj. architekci) posługują się (tj. modele, symulacje, analizy…) do przyrządów medycznych (dzięki nim można wykazać/udowodnić “chorobę” organizacji i doradzić odpowiednie “leczenie”). Taki architekt / lekarz organizacji prowadziłby diagnostykę problemów organizacji, a następnie zalecał odpowiednią kurację :). Oczywiście można powiedzieć, że architekt nie ma mocy sprawczej – ale tak samo jest z lekarzem, on zaleca określony sposób postępowania, a że pacjenci go nie słuchają – no cóż, tym gorzej dla pacjentów.

Ciekaw jestem, czy taki pomysł na sprzedaż koncepcji architektury korporacyjnej i roli architekta korporacyjnego chętniej “kupiłby” biznes, niż ten który obecnie jest promowany?