Przypowieść o karecie a prace architekta korporacyjnego

Kategoria II

Na jednym z blogów nt. tzw. life-mentoringu znalazłem taką oto przypowieść: Drogą do miasta szedł sobie człowiek, kiedy nagle nadjechała rozpędzona kareta. Powożący tą karetą gwałtownie zahamował, po czym zawołał do piechura „jak daleko jest jeszcze do miasta”. Na to piechur odpowiedział „jeszcze godzina jeśli będzie pan wolniej jechał”. Na to powożący krzyknął „co za idiota”, zaczął okładać batem konie i bardzo szybko pojechał dalej, a nasz piechur kontynuował marsz w stronę odległego miasta. Za najbliższym zakrętem, tam gdzie droga była dość wyboista zobaczył tę samą karetę w rowie ze złamaną osią, a jej właściciel przeklinał na wszystko, a przede wszystkim na swój pech. Na to piechur powiedział „przecież mówiłem panu „jesli będzie pan wolniej jechał””.

Ktoś może zapytać się jaki związek ma ta przypowieść z pracami architekta korporacyjnego. Nie prowadzi on przecież karet ;). Moim zdaniem architekta korporacyjnego można postrzegać jako piechura ostrzegającego osobę powożącą karetą – zaś rolę osoby powożącej karetą pełni najczęściej departament biznesowy organizacji (banku, firmy ubezpieczeniowej, firmy telekomunikacyjnej ale również jednostki publicznej). To najczęściej departament biznesowy chce “na szybko dowieść” rozwiązanie IT (mieć tzw. quic-wina), nie oglądając się na ostrzeżenia padające z ust architekta korporacyjnego – żeby nie robić rozwiązań “wiązanych drutem”, żeby uważać na standardy, żeby przestrzegać pryncypiów architektonicznych, żeby zgłaszać wszystkie zmiany i odstępstwa od modelu docelowego …. I co – i wówczas “biznes” patrzy na takiego architekta i mówi „co za idiota”, chce spowolnić prace, uniemożliwia osiągnięcie kwartalnych celów itp..Nie słucha go, i podejmuje decyzję o wdrożeniu rozwiązania IT, niezgodnego z przyjętą w organizacji architekturą, obowiązującymi standardami, pryncypiami. Bardzo często te prace są jeszcze przyspieszane na skutek podszeptów dostawcy zewnętrznego, który mówi tylko “miłe słówka” biznesowi – że architekci to hamulcowi, że tylko by się droczyli z biznesem bo chcą udowodnić swoją rolę w organizacji, bo my (tj. dostawcy) wdrożymy takie rozwiązanie 3x szybciej niż mówi to zespół architektoniczny i wewnętrzne IT.

Po pierwszych sukcesach, przychodzą jednak wyboje – okazuje się, że nowy system może i można było wdrożyć szybko (tak jak obiecywał zewnętrzny dostawca), ale zintegrować go z istniejącymi rozwiązaniami, to już nie za bardzo. Że nagle w naszej organizacji nie ma specjalisty od egzotycznej technologii, w które stworzono to nowe super rozwiązanie, a rozszerzenie go o nową funkcjonalność (wymaganą na cito przez regulatora) – oooo – tutaj dostawca zaczyna twierdzić, że owszem da się, ale na to potrzeba 2x większy budżet niż na pierwsze wdrożenie. No i nagle biznes  zaczyna przeklinać wszystkich i wszystko, a przede wszystkim… wewnętrzny dział IT (bogu winny w tej sytuacji). A architekt korporacyjny mówi “przecież uprzedzałem, Cię biznesie, abyś wdrażał wolniej, ale w systematyczny sposób, zgodny z podejściem architektonicznym”.

Pytanie tylko, czy biznes umie wyciągnąć właściwe wnioski (i oby nie był to wniosek zwolnienia architekta korporacyjnego z pracy ;) ).